Są takie miejsca, które przyciągają mnie bardziej niż inne. Są też tacy ludzie. Takie czynności. Książki. Filmy… Moje ciało rozpoznaje je lepiej, niż moja głowa. Bywa, że mojej głowie coś się podoba, bo jest przykładowo wizualnie piękne. Ale po bliższym poznaniu czar pryska. Czuje to moje ciało w postaci odczuć (np. napięcia w brzuchu, ramionach…) i uczuć (np. mniejszego poczucia swobody i większej czujności…). Ono wie, kiedy moja energia pasuje do energii osoby, która napisała książkę lub tworzy jakieś miejsce (pracy), dzieło sztuki, kurs…. I działa jak magnes. Odpycha lub przyciąga. W tym przypadku podobieństwa się przyciągają.
Czasem głowie może się wydawać niedorzeczne i niepraktyczne, żeby próbować czegoś nowego, co do tej pory nie było częścią jej życia. Kierunku studiów, którego nikt w rodzinie dotąd nie studiował. Metod leczenia, które w rodzinie nie są respektowane. Przyjaźni z ludźmi, których sposób życia jest inny, niestandardowy. Tymczasem, nasze ciało, wbrew poglądom głowy, czuje z tamtego kierunku jakąś magnetyczną przyjemność. I są to sygnały, których moim zdaniem, nie powinnyśmy lekceważyć.
W tym miejscu przychodzi mi do głowy Steve Jobs. Steve będąc na uniwersytecie zapisał się na zajęcia z kaligrafii. Pomimo, iż nie miały one żadnego praktycznego przełożenia na jego tytuł magisterski. Zapisał się, ponieważ jego uwagę przyciągnęły ozdobne czcionki na plakacie reklamującym zajęcia. Znajomi pukali mu w głowę. Z pozoru niepraktyczna i „od czapy”, kaligrafia – w dłuższej perspektywie czasowej – stała się furtką, przez którą artystyczna kreatywność weszła do świata technologii. Bogaty wybór czcionek, ale też cała estetyka Appla, a później również ich konkurencji, mają swoje źródło właśnie w tych zajęciach. Jak wyglądałaby zawartość naszych monitorów komputerowych, gdyby nie Jobs i jego kaligrafia? Prawdopodobnie zero-jedynkowo…
Dla mnie „kaligrafią Jobsa” był coaching. Kiedy wiele lat temu, wypalona nauczaniem angielskiego do egzaminów językowych, zastanawiałam się jak mogłabym sobie pomóc, na myśl mi nie przyszła zmiana zawodu i kolejne studia. Zwłaszcza, że miałam już trójkę dzieci. Kiedy przyszła do mnie pierwsza myśl o coachingu, sama sobie w głowę pukałam. Ale moje ciało, oznakami wypalenia zawodowego, już dużo wcześniej dawało mi znać, że bez zmiany nie pociągnę dłużej. Chociaż z pozoru miałam wystarczająco dużo na głowie, paradoksalnie dostałam skrzydeł. Nowe studia. Nowi znajomi, którzy myśleli podobnie jak ja. Nowa wiedza. Nowe doświadczenia. Nowa firma, którą założyłam po studiach… Za nic bym ich dzisiaj nie oddała. Gdyby wtedy powstrzymał mnie lęk przed zmianą i oczekiwanym wysiłkiem, dzisiaj zapewne leczyłabym ciężką depresję na ruinach starej rzeczywistości…
Dlatego nie ignoruj intuicji. Idź tam gdzie Cię ciągnie. Sprawdzaj to, co Cię woła. Możesz przecież na początek zanurzyć tylko jeden palec w tym co nowe. Nie musisz od razu skakać na główkę w nieznane. Ale daj temu szansę. Bez tego nigdy nic nie zmienisz w życiu w sposób, który Cię napełni. Bo rutyna bez „nowego” zabija rozwój. Zabija życie.
Zastanów się więc:
- Co Cię woła?
- Na co nie dajesz sobie pozwolenia? Z jakiego powodu?
- Co mogłabyś zrobić, żeby tego jednak spróbować?
- Po czym rozpoznasz, że chcesz kontynuować „nowe”?
Nie omiataj tego ćwiczenia wzrokiem, to nic Ci nie da. Żeby ćwiczenia miały moc, trzeba je zrobić. To naprawdę wiele zmienia:)
Z przyjemnością poznam Twoją perspektywę! Odezwij się do mnie w każdej chwili. Jestem tu, aby Cię wspierać! Jeśli masz pytania, potrzebujesz wyjaśnień lub czujesz się zagubiona na zawodowym rozdrożu, odpisz na tą wiadomość.
Cenię Twoje osobiste doświadczenie i chętnie dowiem się, gdzie jesteś na swojej drodze. Nie musisz spędzać życia na rozdrożu:)
Pozdrawiam Cię serdecznie. Magda